Thursday, 23 February 2017

Żółwi los vol.1

Hip hip, hurra! Ponownie udało mi się doprowadzić urządzenia elektroniczne do stanu działania i mogę nie tylko streścić, co się działo (a działo, oj działo), ale nawet uploadować kilka kadrów z Jurassic Parku. Oto one:





Na Galapagos o żółwia nie trudno. Stoją przy drogach, wynurzają się z lasów, żeby złożyć jaja na rajskich plażach, wałęsają się po krzakach i ścieżkach rowerowych. Poniższego osobnika spotkałam już w drodze z lotniska do miasta.



Podobnie jak reszta fauny Galapagos, żółwie nie przesadzają z instynktem samozachowawczym i spokojnie przechadzają się po głównej drodze. Ruch jest tutaj mocno ograniczony (w parku narodowym trzeba mieć licencję na prowadzenie samochodu, w efekcie po głównej drodze raz na kilka minut przejeżdża jedna taksówka) i kierowcy jeżdżą raczej ostrożnie, pewnie świadomi, że zderzenie z 200-kilogramowym gadem może mieć gorsze skutki, niż porysowana maska. Zdarza się jednak, że jeden ze stupid taxi bastards, jak nazywa ich bezkompromisowa Sol, prując w pośpiechu na lotnisko nie wyhamuje i potrąci żółwia albo iguanę, potwierdzając, że pomimo restrykcji i ochrony największym zagrożeniem dla magicznych pacyficznych zwierząt nie są rekiny, szczury, czy dzikie psy, ale wciąż - we, the people.

Ale nie my. My zachowujemy odpowiednią odległość, nie dotykamy żółwi, nie siadamy na nich (ta, niektórzy to robią). 


Chociaż żywot żółwi do lekkich nigdy nie należał, to w czasach przednowoczesnych był raczej  beztroski. Do XVI wieku tortugas gigantes trzęsły całym Galapagos, ewoluując w najlepsze, nie stresując się upływającym czasem (dożywają 150 lat) i nie wdając w żadne konflikty ze współlokatorami (żółwie na Galapagos nie mają naturalnych wrogów).  Leniwą sielankę zakończyło przybycie Hiszpanów i Anglików, którzy rozpędzili całe żółwie towarzystwo i zapoczątkowali erę eksploatacji Galapagos, która trwa właściwie aż do dziś.  Głodni marynarze wciągali żółwie na pokład i zabierali w wielomiesięczne wojaże, zapewniając sobie prowiant z długim terminem ważności (gady mogły przeżyć na statkach nawet cały rok bez wody i pożywienia), ale także zapasy wody, magazynowanej pod ich skorupą lub pozyskiwanej z moczu. Brytolscy podróżnicy i piraci opisywali mięso galapagoskich gigantów jako "najsmaczniejsze, najdelikatniejsze ze wszystkich dzikich stworzeń i niepowodujące żadnych trawiennych sensacji", i tak, nawet sam Charles Darwin wcinał swoje obiekty badawcze, rozpływając się nad delikatnym smakiem pieczonej piersi z żółwia. Po angielskiej uczcie przyszła kolej na amerykańskie barbecue i jankescy marynarze wyciągneli z Galapagos ile się dało. Stekami z żółwia zajadali się kapitanowie amerykańskiej marynarki, a w latach 60-tych XIX wieku zwierzaki tonami zwożono do Kalifornii, gdzie głodni poszukiwacze złota pożerali je w przerwach od kopania jak pasztet Drobimex. Galapagos było też intensywnie kolonizowane przez Ekwadorczyków, którzy przywieźli ze sobą psy, świnie i bydło, a także typowych pasażerów na gapę, czyli szczury. To właśnie zwierzęta hodowlane i szkodniki stały się pierwszymi drapieżnikami, które niemal do reszty przetrzebiły żółwią populację. Gdy po II wojnie światowej Ekwador zainteresował się wreszcie ochroną swoich największych obywateli, została ich już tylko smętna liczba 3000 sztuk. 
Ale żółwie mają twarde tyłki i się nie poddały. 

W latach 60-tych Ekwador zajął się na serio ochroną swoich gadów, ssaków i kaktusów i wprowadził nie tylko restrykcje dotyczące przyjezdnych na wyspę (obecnie na Galapagos mogą mieszkać jedynie wyspiarze i ich dzieci, ruch turystyczny jest limitowany), ale też specjalny program ochrony zwierząt. Na największych wyspach, Santa Cruz i Isabela, utworzono ośrodki hodowli, w których żółwie mogą spędzić bezpiecznie dzieciństwo, nie narażając się na kontakty ze szczurami, kozami i dzikimi psami. 
Ochrona zaczyna się od momentu złożenia jaj przez samice. Na wyspie Santa Cruz, pracownicy ośrodka im. Darwina zabezpieczają gniazda i zabierają je do specjalnych inkubatorów, gdzie jaja są oznaczane, ważone i rejestrowane, a następnie wygrzewane w temperaturze 28 stopni. Małe żółwie przenoszone są do zagrody, gdzie spędzą kolejne miesiące, dojrzewając do wyruszenia na wielki świat. 
Poniżej: dzieciaczki


Przez ok. dwa lata rozwój żółwi jest monitorowany, uczą się znajdować jedzenie i wspinać po skałach. Gdy są już gotowe do samodzielnego przetrwania wśród innych zwierząt, pracownicy centrum przewożą je helikopterami na łono natury, a część z nich trafia na specjalne farmy, w których będą swobodnie dreptać po łąkach, pod czujnym okiem turystów. 





No comments:

Post a Comment