Monday, 13 February 2017

Pierwsze dni w krainie zolwi

Ten gadzi raj, w ktorym sie wlasnie plawie,  to zbior malych wysepek polozonych na Pacyfiku, okolo 1000 km od wybrzeza Ekwadoru. Powszechnie znany jako "Islas Galapagos", czyli  po prostu "Wyspy Zolwie",  archipelag ma swoja oficjalna nazwe "Archipelago de Colon" (Archipelag Kolumba), ktora otrzymal w 400-setna rocznice odkrycia Ameryki.  Galapagos administracyjnie nalezy do Ekwadoru (ktorego nazwa oznacza po prostu "rownik") i ma status parku narodowego objetego calkowita ochrona. Dlatego tez na wstepie musialam wybulic 100 dolarow za samo postawienie stopy na tym cennym ladzie, jednak biorac pod uwage wszystkie obledne dary natury wliczone w cene - najbardziej oplacalna wejsciowka ever.



Galapagos jest zupelnie odizolowane od reszty swiata i wladze Ekwadoru dwoja sie i troja, zeby tak zostalo. Chociaz wiekszosc mieszkancow utrzymuje sie z turystyki, to ruch przyjezdnych jest tu ograniczony, a prawo do stalego pobytu maja tylko rodowici mieszkancy i ich dzieci. Bagaz na lotnisku jest dokladnie przeszukiwany - w roli sluzb granicznych wystepuja pracownicy Ministerstwa Srodowiska, ktorzy sprawdzaja wszystkie walizki w poszukiwaniu owocow,warzyw, nasion, produktow zwierzecych i innych cial obcych, ktore moglyby naruszyc tutejszy delikatny ekosystem. W ten sposob stracilam moja owsianke nasionami chia z Tesco, ktora zostala uznana za bombe biologiczna i zarekwirowana, przy sporzadzeniu specjalnego protokolu.

Izolacja Galapagos jest konieczna, zeby zolwie, lwy i iguany mogly cieszyc sie zdrowiem przez dlugie lata (tak w kazdym razie twierdzi moja kolezanka Sol, ktora jest tutaj bardzo powaznym pracownikiem Ministerstwa Srodowiska), jednak dla osobikow gatunku ludzkiego stanowi spore wyzwanie. Po pierwsze, internetow tu jak na lekarstwo - ja mieszkam w domku w parku narodowym, czyli sluzbowym apartamencie Sol na Santa Cruz (ponizej - swoja droga, do najblizszego oswietlenia mam ponad kilometr), i byc moze dostane pozwolenie na internet w komputerze, za pare dni.


 Po drugie, i byc moze wazniejsze - jest tu strasznie drogo. Wczoraj, jak typowa babcia Henia, spedzilam pol godziny analizujac polki w supermarkecie i probujac kupic cos za mniej niz 5 dolarow. Produkty mleczne, owoce, warzywa, nawet ryby, ktorych jest tu mnostwo - wszystko jest drozsze niz w najbardziej snobistycznych sklepach ze zdrowa zywnoscia w Londynie. Puszka oliwek to 6 dolarow, sloik pesto - 8. Wino Casillero del Diablo, ktore w Londynie kosztuje 13 funtow a w Warszawie ok 30 zl -  28 dolarow! Wynika to z tego, ze wiekszoc zywnosci jest importowana z Ekwadoru, z lokalnych produktow sa tu wlasciwie tylko ryby, kurczaki (rowniez drogie), i wszelkie produktu zbozowe, oraz niektore owoce i warzywa. Ostatecznie zdecydowalam sie na zakup duzej ilosci mieszanki do napojow z platkow owsianych, maki kukurydzianej i maki bananowej, z ktorej bede probowac cos lepic w nastepnych dniach. Sol uprzedzala, zeby zabrac ze soba duzo jedzenia w puszkach (pomidory w puszce - 5 dolarow!!) i ja rowniez to polecam potencjalnym podroznikom, ktorzy wola przeznaczyc kase na nurkowanie i wycieczki na inne wyspy.Chyba ze ktos lubi sardynki, te maja akurat w dobrych cenach.

Na zdjeciu ponizej targ rybny. Rybnicy (czy jak sie nazywaja rzeznicy od ryb) patrosza i kroja ryby, rzucajac kawalki glodnym pelikanom.



W nastepnej notce napisze, czemu trzymamy smieci w zamrazalniku i czemu przywiozlam na Galapagos czajnik firmy MPM Products. A tymczasem - kilka zdjec z wczorajszej wyprawy na Baja Tortuga (Zatoka Zolwia),  oraz z wyprawy do Las Grietas, gdzie nurkowalam sobie z rurka i podziwialam ryby, ktore niestety mozna bedzie zobaczyc dopiero po weekendzie, kiedy dolaczy do nas kolezanka Vero ze swoim GoPro. 






Do skal Las Grietas dostalam sie taksowka wodna za 80 centow. Taksowki sluza tu nie tylko do wozenia ludzi, ale tez np. do dostawy pizzy na jachty.


No comments:

Post a Comment