Friday, 3 March 2017

Zatopione statki z żywnością, słona woda i mrożenie śmieci, czyli codzienność w raju


Po zielonych wzgórzach wyspy Santa Cruz przechadzają się 200-kilogramowe żółwie, na białych plażach przy mangronowych lasach spotkać można morskie iguany, a na pobliskiej wyspie Plaza - lądowe, w kolorze jaskrawożółtym. Najpopularniejszym mieszkańcem północnej wyspy Seymour jest fregata, z wielkim, czerwonym podgardlem; pozostałości jaskini lawowych i wulkaniczne wysepki przy wybrzeżu Isla Isabela zamieszkują głuptaki niebieskonogie, a skalistą Daphne - czerwononogie. Pelikany podjadają tuńczyki na kolorowym targu na turkusowym tle portu Puerto Ayora, świecące papugoryby mieszają się z pasiastymi garbikami i purchawkami, a wokół wapiennych skał przy wyspie Plaza lwy morskie polują na kraby.


        Salines - tu z morskiej wody pozyskuje się sól



Delfiny





    Piękne ptaki, na których się nie znam



         Iguana morska na wyspie San Cristobal

                                                                   

   Opuncja i widok na zatokę Tijeretas, wyspa San Cristobal


                                       

           Jaskinie lawowe Las Tunneles na Isla Isabela



Głuptak niebieskoogi



Surgeon fishes

                                                                       

Lew morski - samiec 


Tortuga marina


Whitetip reef shark

                                                     

 Lwy morskie na wybrzeżu Isla Plaza
                                                                           
                                                         
 

Lew morski polujący na kraby
                                               
                                                             
 

  Iguana lądowa, Isla Plaza

                         

             
                                          Opuncje i wapienne skały na Isla Plaza, w tle wulkaniczna Santa Cruz



Oprócz wrażenia wielkiej różnorodności, niesamowitego nasycenia kolorów i ogólnego poczucia że natura nie poskąpiła Galapagos swoich darów, wyspy wydają się też ostoją spokoju i harmonii. Żółwie chodzą po ścieżce rowerowej przy głównej drodze z lotniska do miasta, lwy morskie śpią na kawiarnianych krzesłach i motorówkach, a iguany spokojnie przechodzą po twoim ręczniku plażowym. Jednak to, co na pierwszy rzut oka wydaje się rajem  nieskrępowanej przyrody i niezwykłych zwierząt żyjących w symbiozie z ludźmi, jest w praktyce bardzo kruchym kompromisem pomiędzy światem natury i cywilizacji.

Galapagos było przez wieki eksploatowane przez marynarzy i kolonizatorów i dopiero od kilkudziesięciu lat podlega ochronie. Dziś cały archipelag ma status parku narodowego, co skutkuje rozmaitymi restrykcjami - na wyspy nie wolno wwozić świeżych owoców i warzyw, do wielu miejsc można dostać się tylko łodzią z licencjonowanym przewodnikiem, odpadki trzeba bezwzględnie segregować, a samych koszy na śmieci jest jak na lekarstwo - idea jest taka, że turyści mają sami wziąć odpowiedzialność za swoje puszki i papierki, gromadząc je w plecakach i najlepiej - zabierając z wyspy.

Cena, jaką trzeba zapłacić za przebywanie w tym raju jest dosłownie słona.  Zasoby wody są tu bardzo ograniczone i występują głównie w postaci nielicznych źródełek i deszczówki i to tylko na czterech wyspach. Wodę pitną importuje się z kontynentu, albo pozyskuje wody morskiej. 10-litrowe baniaki dostarczane regularnie do domu Sol przez firmę Pelican są pełne właśnie takiej odsolonej wody, której używamy zarówno do picia, gotowania, jak i do mycia włosów, bo woda w kranie ma tyle soli, że nie zdziwiłabym się, gdyby z kurka wyskoczył kiedyś śledź.

Zła jakość wody, kiepskie gleby i znowu - status parku narodowego - sprawiają, że rolnictwo nie rozwija się tu najlepiej i Galapagos jest całkowicie uzależnione od dostaw żywności z kontynentu. Statki z ryżem, mięsem, owocami, mrożonymi, puszkowanymi i świeżymi warzywami, a także z butelkowaną wodą i dobrami takimi, jak papier toaletowy, przypływają średnio co tydzień, i na dwa-trzy dni przed dostawą półki zaczynają już pustoszeć. Produktów typowo lokalnych jest niewiele - głównie ryby, banany, drób, mleko, a także pulpa de fruta, czyli mrożony sorbet owocowy z dużą ilością cukru, z którego przygotowuje się "świeże" soki , rekompensując brak owoców. Świeże warzywa i owoce, sery, mięso, a także produkty przetworzone i puszkowane są bardzo drogie, dlatego typowy obiad mieszkańca Galapagos (i turysty stołującego się w lokalnych barach) wygląda mniej więcej tak:


                         Kawałek tuńczyka na ryżu z puree ziemniaczanym. Zamiast tuńczyka mogą wystąpić krewetki albo kurczak.


Vero w typowym lokalnym barze. Lunch na Isla Isabela, 6$. 

Większości dań towarzyszą najczęściej dwa węglowodanowe zapychacze - ryż i ziemniaki, alternatywnie popcorn. Oprócz kurczaka, ryb i owoców morza, popularnym zestawem jest też czerwona fasolka z ziemniakami i ryżem. Sałatka lub gotowane warzywa to raczej luksus.

Codzienne dylematy konsumenckie stają się dramatami, gdy żywności zaczyna brakować na serio. W ostatnich dwóch tygodniach zatonęły dwa statki towarowe, płynące z ekwadorskiego Guayaquil na Galapagos. Załodze nic się nie stało, ale wyspy zostały chwilowo odcięte od świata i momentalnie odbiło sie to na cenach w sklepach i barach. Zdrożały owoce i warzywa, produkty mleczne, alkohol i nawet śniadania za 4$ w małym barze na wyspie San Cristobal podrożały o dolara. Sprzedawcy i kelnerzy mówią wprost - jest drożej, bo mamy mniej produktów, a Sol się wścieka, i mówi, że po prostu wykorzystują tą sytuację.

Poniżej: zatonięcie statku z Guayaquil, 25.02

Aby uratować nas przed niedożywieniem, a może i głównie przed bankructwem, Sol poprosiła o wsparcie z lądu i po kilku dniach z Ekwadoru przyszła taka oto paczka:



Oprócz papieru toaletowego, mama Sol przesłała nam produkty typowo wojenne: cukier, ryż, żywność w puszkach, mąkę i kawę.






Oprócz wody i jedzenia, kolejnym wielkim tematem na Galapagos są śmieci. W parku narodowym nie ma oczywiście żadnego wysypiska, ani spalarni. Cześć smieci utylizuje się na miejscu, ale większość jest wywożona na ląd. Wszystko jest bezkompromisowo recyclingowane, a rzucić na ziemię ogryzek jabłka, to jak przejechać po pijaku żółwia morskiego na pasach.


W gospodarstwach domowych najwięcej emocji budzą odpadki organiczne. Przebogata gama robaków, równikowy upał i potencjalne gryzonie wymagają radykalnych rozwiązań, dlatego wszystkie skorupki, obierki i resztki z obiadu trzymamy w zamrażalniku.





No comments:

Post a Comment